Sześć lat temu Jakub Klepek zdecydował, że zamiast piłkarskiej kariery spróbuje sił w zupełnie nowej dziedzinie. Umiejętności i wiedza wyniesione ze Stadionu Śląskiego pomagają mu kroczyć ciekawą i imponującą ścieżką. – Trening i wytrzymałość w dążeniu do celu którego mnie w Chorzowie nauczono zostają we mnie do dziś – przekonuje 23-latek, który planuje naukę w Institute of World Politics w Waszyngtonie.
POLAK W WASZYNGTONIE. POMÓZ NASZEMU WYCHOWANKOWI SPEŁNIĆ MARZENIA O STUDIACH NA PRESTIŻOWEJ UCZELNI W USA
Spędziłeś w szkółce Stadionu Śląskiego kilka lat. Jak wspominasz te czasy?
Wspominam bardzo dobrze. Udało nam się stworzyć świetną drużynę. Atmosfera, która w niej panowała była znakomita. Utkwiły mi w pamięci zwłaszcza poranne treningi i podróże ze szkoły na zajęcia po lekcjach. Klimat budowy zespołu, który panował w Stadionie był czymś, czego długo później szukałem. Tak naprawdę nie znalazłem do dziś.
Zachęcając do gry w Stadionie często przypominamy, że nie każdy wychowanek zostanie zawodowym piłkarzem, ale otrzyma podwaliny pod budowę dorosłych nawyków. Tak było w twoim przypadku?
Sport w stu procentach wpłynął na kroki, które później podejmowałem. Stadion Śląski pokazał mi jak zarządzać drużyną, jak prowadzić zespół, jak motywować. Przez jakiś czas miałem przyjemność pełnienia funkcji kapitana, co wiele mnie nauczyło. Korzystam z tego do dziś, zarówno przy kierowaniu grupą jak i przy organizacji czasu pracy, co zwłaszcza w okresie pandemii jest bardzo ważne. Już po odejściu ze szkółki zacząłem chodzić na siłownię, zrobiłem certyfikat trenera personalnego. Trening i wytrzymałość w dążeniu do celu którego mnie w Chorzowie nauczono zostają we mnie do dziś.
Cel wytyczyłeś sobie bardzo ambitny. Chcesz studiować w Institute of World Politics w Waszyngtonie. Skąd ten pomysł?
Kiedy byłem na wymianie studenckiej w Turcji, spędzając pół roku w Ankarze, kolega powiedział mi, że można aplikować o staż w NATO. Dostałem się. Poznałem tam generała armii amerykańskiej, z którym szybko złapaliśmy fajny kontakt. Jednocześnie pracowałem dla innej organizacji, z Waszyngtonu. Organizacja czasu wyniesiona ze Stadionu i różnica stref czasowych pomogły mi to pogodzić. Szef tej drugiej organizacji coś we mnie zauważył, powiedział, że mógłbym się im przydać. Przedstawił się jako osoba, która rekrutuje studentów do Institute of World Politics i mocno zachęcał, żebym spróbował. Jednocześnie okazało się, że generał poznany na stażu w NATO też kończył tą szkołę. Zaproponował napisanie listu polecającego. Ułożyło się więc tak, że mam polecenie rekrutera z IoWP i generała, który był naszym dowódcą w bazie sił lądowych w Izmirze. Splot okoliczności, które chcę wykorzystać.
Splot wydarzeń, które zaprowadziły cię na start do obranego celu nie wziął się z niczego. Jak wyglądało ostatnich sześć lat odkąd opuściłeś Stadion?
Miałem jeden dzień na to, by zdecydować, czy chcę zostać piłkarzem, czy szukać innej drogi. Uznałem, że jest wielu bardziej utalentowanych chłopaków, dla których to może być właściwa ścieżka kariery. Przeniosłem się do szkoły katolickiej w Katowicach. To była duża zmiana i zupełnie inne towarzystwo. Początek był trudny, stereotyp sportowca w oczach wielu określał mnie jako osobę, która pewnie niezbyt dobrze się uczy. Chciałem się stamtąd wyrwać. Pojawiła się pani z wymian narodowych z programu AFS, który pozwala wyjechać uczniom do obcej rodziny w dowolne miejsce na świecie. Jedzie się na rok, mieszka się z tą rodziną, chodzi tam do normalnej szkole. Wybrałem Szwajcarię. Spędziłem tam 12 miesięcy, cały drugi rok liceum. Wróciłem do Polski i miałem wybór – powtarzać klasę, albo w ciągu roku „zrobić” dwie klasy i pisać maturę. Wybrałem tą drugą opcję. Od rana do wieczora siedziałem przy książkach, ciągle zakuwałem. Pani z matematyki ledwo mnie do niej dopuściła. Siedziałem w ławce z kolegą ze Stadionu – Patrykiem Ogiewą. Żaden z nas nie był orłem z matematyki, a ściągaliśmy od siebie. Zawsze dostawaliśmy tą samą ocenę i zawsze coś było nie tak (śmiech). Ale zdałem na 42 procent, czyli zaliczyłem. Tymczasem przed uzyskaniem wyników wiedziałem już, że dostanę się na Uniwersytet do Wielkiej Brytanii. Jakiś czas wcześniej pisałem test, wiedziałem, że z dwóch przedmiotów trzeba zaliczyć go powyżej pewnego poziomu. Napisałem go z niemieckiego, którego nauczyłem się w Szwajcarii i z polityki. Ostatnim warunkiem była zdana matura. Po matematyce mogłem odetchnąć.
Wyjechałem na studia polityki i wywiadu do Aberystwyth. Spędziłem tam rok, średnio mi się podobało. Potem było pół roku w Turcji i to był jeden z moich najlepszych okresów. Nauczyłem się trochę tureckiego, trochę arabskiego, poznałem mnóstwo ludzi. Wróciłem do Walii, ale po pół roku dostałem list informujący, że dostałem się do NATO i tak kolejne 12 miesięcy znowu mieszkałem w Turcji. Następnie otrzymałem list z Europolu w Hadze mówiący, że dostałem się tam na staż. Mieliśmy pisać książkę na temat kontrterroryzmu. Wybuch epidemii utrudnił tę sprawę. Zaproponowano mi pozostanie w Turcji na kolejne 3 miesiące, ale wraz z rodziną zdecydowaliśmy, że wracam do domu, do Polski. Załapałem się na jeden, jedyny lot z Stambułu. Tutaj kończyłem równolegle trzy staże online. Teraz zajmuję się koordynowaniem pracy grupy Afryka i Bliski Wschód w Forum Młodych Dyplomatów. Kończę też ostatni rok studiów, do końca kwietnia muszę napisać pracę licencjacką.
Institute of World Politics w Waszyngtonie to bardzo prestiżowa szkoła. Co dla ciebie oznaczałoby dostanie się do niej i jak pomogłoby ci w realizacji kolejnych marzeń?
Przede wszystkim ta szkoła ukształtuje we mnie umiejętności przywódcze. Wszystko co robi, buduje na wartościach judeochrześcijańskich, co jest dla mnie bardzo ważne. Równie istotny jest fakt, że jednocześnie jest apolityczna. Daje podstawy w zakresie bezpieczeństwa narodowego, międzynarodowego, a także w dziedzinie wywiadu i dyplomacji. Właśnie w stronę dyplomatyczną chciałbym pójść w przyszłości. Ważne dla mnie jest też to, że szkoła jest w dobrych stosunkach z Polską. Po jej ukończeniu będę mógł wspierać nasz sojusz ze Stanami Zjednoczonymi. Institute of World Politics został zresztą założony przez Amerykanina polskiego pochodzenia, Johna Lenczowskiego. W okresie Zimnej Wojny był doradcą prezydenta Ronalda Reagana. Jego historia bardzo mnie zainspirowała do tego, że mógłbym mieć w przyszłości realny wpływ na to, co będzie się działo w kwestii bezpieczeństwa Polski i jej sojuszników na arenie międzynarodowej. Ta szkoła mocno stawia na praktykę. Osoby tam uczące pracują „w polu”. Wywiadu będzie na przykład uczyć osoba z CIA. Mówiąc po piłkarsku: można słuchać i uczyć się różnych taktyk, ale dopóki nie wyjdziesz na boisko i nie dowiesz się jak działa podczas meczu, niewiele z tego wyniesiesz. To nauka od trenerów Bartłomieja Zdrzałka i Arkadiusza Miedzy.
Zamierzasz zebrać sporą kwotę. Mowa o 350 tysiącach złotych. Dlaczego tyle?
To przede wszystkim czesne, które jest bardzo wysokie. 68 tysięcy dolarów za dwa lata studiów. Jako student na wizie studenckej nie mogę podjąć pracy. Mógłbym to robić jedynie 20 godzin tygodniowo na kampusie, a tam bardzo trudno zapewnić sobie pracę ze względu na bardzo małą liczbę miejsc. Myślałem jeszcze o stażu w ambasadzie Polski w Waszyngtonie, ale on nie jest płatny. Tymczasem koszty utrzymania są bardzo duże. Obawiam się nawet, że do tej i tak ogromnej kwoty będzie trzeba jeszcze coś dołożyć.
W swoim ogłoszeniu na zrzutka.pl piszesz, że sam chciałbyś w przyszłości pomagać młodzieży i torować jej drogę do spełnienia marzeń. Co masz na myśli?
Zauważyłem, że jest wiele osób, które chciałoby coś robić, ale nie potrafią wykonać pierwszego kroku. Chciałbym w przyszłości założyć fundację, która pomoże takim ludziom. Osoby, które potrzebują pomocy, często potrzebują motywacji i wiary. A podstawowym hamulcem stają się pieniądze. Po ukończeniu Institute of World Politics chciałbym założyć fundację pomagającą zdolnym, pracowitym ludziom. Ciężka praca powinna być doceniona, a na pomoc zasługują wszyscy, którzy mają ambitne cele. Z jednej strony moja fundacja miałaby udzielać wsparcia finansowego, z drugiej łączyć takich ludzi z osobami, które mogą w jakiś sposób torować drogę i po niej poprowadzić. Nazwy jeszcze nie wymyśliłem, ale kluczem będzie pomoc w spełnianiu marzeń, podlewanych ciężką pracą.
Na zakończenie wróćmy jeszcze do piłki. Podkreślasz, że sporo życiowej wiedzy wyniosłeś ze Stadionu Śląskiego. Piłkarskie umiejętności też zdarza ci się jeszcze wykorzystywać?
Stadion tak mnie ich wyuczył, że w „Katoliku” byłem najlepszym piłkarzem, co pewnie potwierdzi pan w-fista. W NATO byłem najszybszy i choć w klubie byłem obrońcą, tam stawiano mnie „na szpicy”. Zawsze udawało mi się zdobywać gole. W Aberystwyth w jednym meczu trafiłem dziesięciokrotnie, zostałem okrzyknięty zawodnikiem miesiąca. Stadionowe wartości zawsze we mnie były. Często wracam z rodzicami do starych czasów, do tego, jak tata „Kordiego” Górki kibicował z bębnem, do niezapomnianych meczów derbowych z pełną publicznością. Nie wyrosnę już z tego. Zawsze, gdy widzę piłkę przypomina mi się Stadion, wyjazdy, mecze i treningi. Jeden z najlepszych okresów w życiu!