W BANGLADESZU MÓWILI NA MNIE MESSI

– Zawsze ciekawiło mnie życie za granicą – mówi Rafał Zaborowski, wychowanek KS Stadion Śląski. Norwegia, Grecja, Rumunia, Słowacja, ponownie Rumunia i… Bangladesz. Mało który piłkarz może pochwalić się takim CV. Dlaczego kibice z Bangladeszu widzieli w nim Lionela Messiego? Kogo zobaczył na ekranach telefonów dzieci w tym kraju? I co się stało z literką „A” w jego imieniu? Zapraszamy!
– Gdy byłem mały, kopałem piłkę przed blokiem. Poprosiłem rodziców, by zapisali mnie do jakiegoś klubu. Widzieli, że bardzo mnie to pociąga. To było całe moje życie – rozpoczyna Rafał Zaborowski. Jego przygoda z piłką rozpoczęła się w KS Stadion Śląski. Występował w naszym klubie aż do zakończenia wieku juniora.
Rafał chętnie wraca do tamtych czasów. – W Stadionie Śląskim się wychowałem, spędziłem tam całe młodzieńcze życie. Spotkałem bardzo fajnych chłopaków, miałem kilku trenerów. Widać było duże zaangażowanie w uczenie nas nowych rzeczy. Każdy trener wprowadzał coś innego, każdy mnie czegoś nauczył. Uważam, że ta rotacja miała dobry wpływ na każdego z nas – dodaje pomocnik z rocznika 1994.
W seniorskim futbolu występował w Polsce na poziomie III-ligowym: w Ruchu Radzionków, LZS Piotrówka i JKS 1909 Jarosław. Jesień 2016 r. spędził w IV-ligowym Gwarku Ornontowice. Wówczas pojawiła się propozycja gry w innym kraju.
– Domyślam się, że watek zagraniczny jest ciekawszy. Nie ma wielu takich piłkarzy jak ja – uśmiecha się Rafał, gdy pytamy go o to, dlaczego zdecydował się na wyjazd z Polski. Najpierw (2017-18) trafił do norweskiego Harstad IL – klubu z czwartego poziomu rozgrywek.
– Zawsze ciekawiło mnie życie za granicą. Od małego zawsze chciałem gdzieś wyjechać. Napisał do mnie menadżer ze Szwecji, który zobaczył film z czasów mojej gry w Radzionkowie. Zapytał mnie, czy byłbym zainteresowany testami w Norwegii. Na początku nie byłem do tego przekonany, ale ostatecznie zdecydowałem się tam pojechać. Zaprosili 12 chłopaków z całej Europy – byli zawodnicy z ekstraklasy Litwy, Łotwy, Serbii, byli także Francuzi, Portugalczyk, Słoweniec. Przez trzy dni graliśmy pod balonem, wiadomo: zima jest tam sroga. Wypadłem na tyle dobrze, że już w drugim dniu dziennikarze robili ze mną wywiady, widząc, że się wyróżniam. Norwegowie wybrali dwie osoby, w tym mnie. W Norwegii koszty życia są wysokie, dlatego łączyłem grę w piłkę z pracą – wspomina Rafał Zaborowski.
W 2019 r. zmienił klimat – z chłodnej Norwegii przeniósł się do słonecznej Grecji. – Na Kretę, do Heraklionu. Klub Irodotos występował na drugim poziomie rozgrywek. Polecił mnie kolega z drużyny, Serb, który przez wiele lat grał w Grecji. Widział, że w Norwegii trochę się męczyłem. Piłka siłowa, dużo długich podań, walka bark w bark w powietrzu… Nie do końca się w tym odnajdywałem, to nie jest mój ulubiony styl gry – tłumaczy. Drużyna z Krety nie zdołała się jednak utrzymać. Po reorganizacji spadła o dwie ligi. Rafał miał propozycje z innych klubów, mógł zostać na Krecie, ale po raz kolejny zdecydował się na zmianę.
Sezon 2019/20 rozpoczął w rumuńskim drugoligowcu Viitorul Pandurii Targu Jiu. – To także był klub z odpowiednika naszej pierwszej ligi. W rumuńskiej lidze jest dobry poziom, dlatego zdecydowałem się tam udać – kontynuuje. Jednak na początku 2020 r. był już na Słowacji. – Z prywatnych względów chciałem wrócić bliżej Polski. Zagrałem dwa sparingi w Partizanie Bardejov – z Resovią Rzeszów zdobyłem dwie bramki, w kolejnym jedną. Słowacy szybko uznali, że mnie chcą. Gdy w sparingu z Resovią schodziłem z boiska, to trener mówił do mnie „Przyjdź do biura” – śmieje się Rafał Zaborowski.
Na zapleczu słowackiej ekstraklasy zbyt wiele się jednak nie nagrał. Raptem 45 minut w meczu ze Slavojem Trebisov, w marcu 2020 r. Powód był prozaiczny. Właśnie rozpoczynała się pandemia koronawirusa, a rozgrywki – nie tylko na Słowacji – zostały zawieszone na kilka miesięcy. Po krótkim pobycie w Bardejovie wychowanek „Zielonych” wrócił do Rumunii – do drugoligowego Pandurii Targu Jiu, w którym spędził kolejny sezon. – To duży klub, który kilka lat temu grał nawet w Lidze Europy – przypomina.
Później zaś dostał ofertę, której początkowo nie potraktował zbyt poważnie. Z ekstraklasy… Bangladeszu. – Wbiłem w Google i nic ciekawego się nie pojawiło. Przez głowę przemknęła mi myśl, że może lepiej to odpuścić. Miałem wówczas wiele innych propozycji – odzywały się kluby z Rumunii, Grecji, Austrii. Żaden temat jednak nie wypalił. Zacząłem szukać informacji o Premier League w Bangladeszu. W międzyczasie kontrakt podpisał tam Stojan Vranjes, znany z występów m.in. w Lechii Gdańsk i Legii Warszawa. Grał tam także Raphael Augusto, niegdyś piłkarz Legii. Zaczęli tam przychodzić całkiem ciekawi zawodnicy. I – co tu dużo mówić – finanse przeważyły – podkreśla.
Po Rafała zgłosił się klub Swadhinata KS, beniaminek Premier League. Wcześniej pozyskał Bośniaka Nedo Turkovicia. – Złapałem z nim kontakt. Mówił, że się mną zajmie, że to dobry krok, a liga w Bangladeszu się rozwija. Za jego namową, po przemyśleniu wszystkiego, uznałem, że spróbuję. Stwierdziłem, że jak nie pojadę, to się nie dowiem, jak tam jest. Wprawdzie sprawa trochę się przedłużała, czekałem na wizę, potem odwołali mi lot, ale finalnie doleciałem – mówi pierwszy Polak w ekstraklasie Bangladeszu.
W klubie z Dhaki, stolicy Bangladeszu, otrzymał koszulkę z nr 10 i napisem… Rafel. – Wiedziałem, że dostanę „dychę”, bo wiązali ze mną duże nadzieje. A ten napis? W Azji nie piszą na koszulkach nazwisk, zresztą moje i tak jest długie. Dali imię i najprawdopodobniej zrobili literówkę. Powiedziałem im, że to pomyłka. Ale gdy po pierwszym meczu usłyszałem, jak kibice krzyczeli „Rafel, Rafel”, to uznałem, że w sumie… dobrze to brzmi. Niech już tak zostanie! – wspomina Rafał.
Równie często, jak „Rafel”, słyszał inny okrzyk – „Messi”! – Już wcześniej, będąc w Rumunii, pamiętam, że przyjeżdżało tam dużo zawodników czarnoskórych – z Belgii, Francji czy Holandii. Mówili do mnie Messi. Trochę ze względu na podobieństwo, bo Messi miał wówczas blond włosy i brodę, a trochę ze względu na styl gry. Także lubiłem bowiem poholować piłkę. W Bangladeszu tych okrzyków było sporo. Zanim poleciałem do Dhaki, prosili mnie nawet, by zafarbować włosy. Dzwonili, gdy byłem na lotnisku, pytali, czy nie mogę tego tam zrobić. Odpowiedziałem im, że nie ma szans – śmieje się Zaborowski.
W Bangladeszu przekonał się, że kibice kochają nie tylko Messiego, ale także reprezentację Argentyny. Było to widać również podczas niedawnego mundialu. Na ulicach miast tysiące kibiców oglądało mecze „Albicelestes” i dopingowało ten zespół. Rafał wyjaśnia to zjawisko.
– To dość dziwna historia. Zacznę może od tego, że kibice z Bangladeszu nie znają zbyt wielu piłkarzy z topu – taki Toni Kroos nic im nie mówi. Z Polaków Lewandowskiego akurat znali, jeszcze może Szczęsnego, innych nie. Skąd więc ta Argentyna? Koledzy ze Swadhinaty opowiadali mi kiedyś o tym, że Argentyna zagrała sparing z Nigerią właśnie w Bangladeszu. Myślałem, że się wygłupiają, że może mówią o jakimś meczu w FIFĘ. Ale sprawdziłem w YouTube i rzeczywiście – był taki mecz (6 września 2011 r. Argentyna z Lionelem Messim, Angelem di Marią czy Gonzalo Higuainem w składzie wygrała 3:1 – przyp. red.). Od tamtej pory zaczęła się ich miłość do Argentyny, a zwłaszcza do Messiego. Są w nim zakochani, chodzą po ulicach w koszulkach Messiego. Oczywiście nie oryginalnych, lecz takich, jakie kiedyś można było u nas kupić na targu – wspomina „Messi” z Chorzowa.
Jak Rafał ocenia poziom tamtejszych rozgrywek? – Na pewno boiska są kiepskie. Jedynie mistrz i wicemistrz mieli fajne murawy. Inne są dziurawe, więc skanowanie przestrzeni bywało ciężkie. Jak się obróciłeś, to piłka mogła być w całkiem innym miejscu. Miejscowi zawodnicy fajnie radzą sobie z piłką, są szybcy, agresywni. Nieco gorzej u nich z taktyką, z ustawianiem się. Warto wspomnieć o najlepszym zawodniku w lidze – Brazylijczyku Robinho z mistrza kraju Bashundara Kings. To jest kozak! „Dziurawi” po oknach, robi sztuczki, przypomina Neymara. Pół Azji go chce. Ma kontrakt w wysokości 60 tys. dolarów miesięcznie. Obcokrajowcy nadają dużo jakości tej lidze, dlatego uważam, że poziom jest całkiem dobry – podkreśla.
Zaborowski szybko przekonał się, że piłkarze z zagranicy nie mogą liczyć na żadną taryfę ulgową. – Idąc tam, wiedziałem, że „dycha” zobowiązuje i że będę głównym graczem, przez którego będzie przechodzić wiele piłek. To mi odpowiada. Lepiej gram, gdy mam często piłkę przy nodze. Czuję się pewniej. Jednak już w pierwszym meczu z Abahani, wicemistrzem kraju, rywale traktowali mnie bardzo ostro. Przy każdym kontakcie z piłką dostawałem po nogach. Chyba nigdy tak nie dostałem jak wtedy. Po meczu miałem rękę całą siną, bo jeden z rywali mnie podeptał. Nie umiałem ruszać palcami. Pomyślałem sobie: „Ojoj, welcome to Bangladesh!” – śmieje się 28-letni pomocnik.
Półroczny pobyt w egzotycznym kraju wspomina bardzo miło. – Rzucałem się w oczy, ludzie pytali się skąd jestem, ale nic złego mnie nie spotkało, nie miałem żadnych nieprzyjemności. Za to po otwartych treningach czy po meczach nie mogłem wyjść ze stadionu. Przez pół godziny robiłem zdjęcia z dziećmi. Gdzie się nie obejrzałem, to błyskały flesze. Widziałem później, że niektóre dzieci miały moje zdjęcie na tapecie telefonu. Było to miłe – podkreśla.
W ekstraklasie Bangladeszu Rafał Zaborowski rozegrał 11 meczów, strzelił jedną bramkę. W maju 2022 r. rozstał się ze Swadhinatą. – Miałem propozycję z Indonezji, była także oferta ze Spartaka Warna, z ekstraklasy Bułgarii. Mogłem trafić do Motoru Lublin, ale akurat wyrzucili trenera i dyrektora, którzy mnie chcieli. Doznałem kontuzji i od tego momentu z nią się męczę. Lekarze podejrzewali złamanie zmęczeniowe, ale na szczęście to się nie potwierdziło. Jest już znacznie lepiej niż było. Ból wraca jedynie, gdy mocno uderzę piłkę i gwałtownie postawię stopę. Pięta daje się wtedy we znaki. Uraz wymaga czasu, żeby wszystko się zagoiło – dodaje.
Gdzie zobaczymy Rafała w 2023 r. – na boiskach w Polsce, w Azji, a może… na innym kontynencie? Pomocnik miał kiedyś nawet ofertę z Afryki. – Ciężko mi powiedzieć. Moje życie jest tak ciekawe, że w sumie nie wiem, gdzie będę jutro – uśmiecha się na koniec naszej rozmowy.